Nawet nie wszyscy Poleszucy słyszeli, że w rejonie stolińskim na Polesiu płynie rzeka Lwa. Tak nazywa się w górnym i środkowym biegu rzeka Mostwa. Ma źródła na Ukrainie i liczy 172 km długości. Jednak prawdziwi znawcy Polesia i miłośnicy dzikiej przyrody znają ją doskonale. Z całą pewnością jest to ostatnia rzeka, której dolina zachowała się w stanie niemal pierwotnym – a może nawet czymś więcej.

W latach 50. XX wieku wysiedlono z tych terenów wszystkie osady, a ich miejsce zajęły lasy i odradzające się naturalne łąki. Przed wojną można tu było dotrzeć ze Stolina wyłącznie łodzią. To właśnie tutaj swoje miejsce do życia wybrał angielski generał Adrian Carton de Wiart, przyjaciel Radziwiłła z Mańkowicz. Nawigacja po rzece Lwa nie była łatwa nawet dla znanego polskiego podróżnika Grzegorza Rączkowskiego w 1999 roku. Rozległe bagna i zawaliska uniemożliwiły mu dopłynięcie do uroczyska Prostyń, gdzie kiedyś, na małej wysepce, mieszkał generał.

Fragment mapy turystycznej

Tym bardziej zaskakujące było spotkanie w Pińsku dwóch starszych kobiet z Krakowa, które znały rzekę Lwa i jej uroki. Wiedzę o niej czerpały z pięknych opisów przedwojennej przyrody Polesia autorstwa Józefa Mackiewicza.

Na szczęście znałem tę rzekę i nawet odnalazłem fundament domu generała nad jej brzegiem, więc bez trudu wyruszyłem z paniami w sam środek poleskich bagien. Wieś Starina, leżąca na południe od Dawidgródka, to ostatnia osada na skraju bezkresnych bagien Olmańskich, które rozciągają się na dziesiątki kilometrów i do dziś pozostają nietknięte. Wszystkie wsie w okolicach Zahorynia są dziś odgrodzone wałem od nieprzewidywalnej rzeki Horyń, ale za tym wałem zaczyna się prawdziwa bajka, jeszcze niedoceniona przez współczesnych.

W Starinie bez problemu znaleźliśmy wóz z koniem i 15-letniego woźnicę – Miszę. Już wtedy wykazywał chłopską zaradność i umiejętność panowania nad koniem, więc ruszyliśmy śmiało przez częściowo zalane bagniska w kierunku rzeki Lwa. Im bliżej rzeki, tym głębiej wóz zapadał się w torfowisko. Z trudem, ale dotarliśmy na miejsce. Misza rozprzągł konia, przywiązał go na długim łańcuchu do drzewa, by ułatwić mu walkę z muchami, a my wsiedliśmy do łódki i ruszyliśmy w rejs.

Dla mnie, po 33 latach pracy na Polesiu, takie krajobrazy nie są nowością. Ale nie jestem w stanie opisać zachwytu moich towarzyszek, które po raz pierwszy ujrzały tak pierwotną przyrodę. W pamięci utkwiło mi tylko ich powtarzające się okrzyki: „To raj! To raj! Dlaczego nikt o nim nie wie?”. I trudno się z nimi nie zgodzić. Cała dolina Lwy przesiąknięta jest czystością, pięknem i niemal nieziemską harmonią. Roślinność bagienna kwitła pełnią barw. Wodna mięta przy brzegach oszałamiała intensywnym aromatem, woda była krystalicznie czysta, z brunatnym odcieniem humusowych substancji wypłukanych z torfu. Duże, żółte kwiaty kosaćca błotnego pięknie kontrastowały z gęstą zielenią turzyc i trzcin.

Barć nad rzeką

Z trawy często wyglądały głowy białych bocianów. Nisko nad łąkami krążyły błotniaki w poszukiwaniu zdobyczy. Czajki zawzięcie broniły swojego potomstwa, nurkując z krzykiem na każdego intruza. Piękny dzień z malowniczymi chmurami odbijającymi się w wodzie potęgował wrażenie oderwania od codzienności. Gdyby spędzić tu tydzień, można by uwierzyć, że trafiło się do innego, prawdziwego świata. Myślę, że warto czasem doświadczyć takiego uczucia – i właśnie dla tego wyjątkowego przeżycia warto odwiedzić rzekę Lwa.

Krzyż nad rzeką Lwą

Krakowskie panie były oczarowane dzikim pięknem tej przyrody i spełnieniem marzenia o podróży nad rzekę Lwa. Zobaczyły to, o czym od dawna marzyły, i postanowiły wrócić tu jeszcze raz – ale już z większą grupą.

Dubrowski A.

Udostępnij na: