Ku 100-leciu diecezji Pińskiej
Zbliżał się czas zapowiedzianej wizytacji pasterskiej Ks. Biskupa w diecezji. Podczas wizytacji miałem pełnić rolę kapelana i diakona. Dobrze się złożyło, że egzaminy na kursach podoficerskich zakończyły się już w pierwszej połowie miesiąca maja, więc byłem wolny od tych zajęć. A w szkole zawodowej lekcje do końca roku szkolnego objął kolega starszy. Bez przeszkód mogłem wiec usłużyć księdzu Biskupowi w tej peregrynacji.
Wizytacja Pasterska 1933 roku. Poprzedziła ją pielgrzymka do Janowa miejsce męczeństwa błogosławionego podówczas jeszcze Andrzeja Boboli w dniu 16 maja. Jak lat poprzednich pielgrzymi wyruszyli procesjonalnie z katedry pińskiej ze śpiewem pobożnych pieśni do stacji kolejowej w Pińsku. Stamtąd pociągiem do Janowa k.Pińska (40 km), gdzie ze stacji również procesjonalnie, lecz już w większej liczbie ludzi przyszli do kościoła w Janowie.

Mszę Św. celebrował Ks. Biskup Ordynariusz Kazimierz Bukraba. Podczas procesji znajdowałem się blisko Ks. Biskupa na jego wyraźne życzenie, a we Mszy Św. pontyfikalnej pełniłem funkcję diakona.
Zaraz po obiedzie Ks. Biskup a z nim wybrani do wizytacji : ks. prałat Henryk Humnicki, ks. kan. Bronisław Kiełbassa, O. Wiśniowski Marjanin., ks Waclaw diakon i kapelan i kleryk Wincenty Siudziński, subdiakon odjechali pociągiem do Kleszczel w pow. Bielskim. (…)
Po miesięcznej nieobecności powróciłem do Pińska. Okres ten wizytacji, choć krótki, mógłby mi być wypoczynkiem, ponieważ nic twórczego z jego strony nie było. Byłem jednak zmęczony, z powodu codziennych prawie zmian – otoczenia, miejsca, noclegów i innych dodatków. Odczuwało się pewne skrępowanie, brak całkowitej swobody w działaniu, ostrożność, żeby kogoś nie urazić i samemu się nie narazić. Z przyjemnością więc wszedłem do swego pokoju, usiadłem swobodnie i pewnie przy stoliku (biurka nie miał) i głęboko odetchnąłem. Wieczorem znowu udałem się do swego łóżka, pewny, że ni ja komuś, ni mnie ktoś inny nie przeszkadza.
W kilka dni po powrocie z wizytacji Ks. Biskup zapowiedział swój wyjazd na kuracje. A ks. Rektor na wypoczynek gdzieś na wieś. Dla mnie zostaje możliwość parodniowego urlopu choćby zaraz. Muszę jednak skończyć ze szkołami. Wyjść z honorem. Wszak szkoła jest poważną instytucją. Obowiązki nauczyciela łączą się z odpowiedzialnością przed społeczeństwem.
Dopiero 27 czerwca opuszczam Pińsk i jadę do rodziców. Sprawiło to wszystkim krewnym jak i dla mnie wielką radość. Po zaznajomieniu się z warunkami życia i wyczerpaniu repertuaru opowiadań o obopólnych wydarzeniach i troskach, a w miejscowym kościele pomoc była zbyteczna, zapragnąłem odwiedzić Ks. Maksymiliana Sarosieka, dawnego swego proboszcza, którego niegdyś byłem ministrantem.
Parafia Suchowola wówczas zajmowała ogromny teren. Liczba wiernych przekraczała 12.000 dusz. Sam on nie mógł sprostać codziennym obowiązkom pomimo pory letniej i po pierwszym powitaniu zwrócił się do mnie o okazanie mu pomocy. Zgodziłem się na kilkudniową wspólną prace i na drugi dzień nadeszło pismo z Kurii arcybiskupiej w Wilnie zezwalające na spełnianie wszystkich kapłańskich usług w całej archidiecezji. Na wypadek gdyby znalazłem się poza diecezją, otrzymałem dokument „Celebret” stwierdzający moją godność kapłańską.
Niestety, pomimo przyjaźni i gościnności ks. proboszcza, nie mógłem długo pozostawać w Suchowoli. 9-go lipca musiałem wyjechać, żeby zdążyć 10-go do zajęć w Pińsku. Po przybyciu zastałem w seminarium dwóch kleryków i list ks. rektora z poleceniem opieki nad klerykami i nad całym seminarium, dopilnowania robót związanych z odnowieniem gmachu z zewnątrz i wewnątrz (bielenie, malowanie…). Załatwianie bieżącej korespondencji, przyjmowanie alumnów na pierwszy kurs… Słowem zapowiadał się okres życia wzmożonego – gospodarza, wychowawcy, rzemieślnika, kierownika kancelarii…
Wstawałem wcześnie. Budziłem kleryków. Po krótkich pacierzach odprawiałem razem z nimi rozmyślanie i Mszę Św. Po pierwszym posiłku rannym sprawowałem pilne sprawy gospodarcze, kancelaryjne i resztę czasu do godziny 12-ej lekturę kościelną lub przekładem dzieła pt. The orthodox aestern Church – z języka angielskiego na polski. O godz. 12 udawałem się na przechadzkę dwugodzinną do pobliskiego lasu sosnowego lub łódką po rzece. Spacer leśny i zapach żywiczny ceniłem więcej, niż spokojnie płynącą wodę i bezczynność na dnie łodzi.

Wiadomość o nowym sufraganie. W połowie lipca doszła do Pińska wiadomość o mianowaniu przez Stolicę Apostolską biskupa sufragana, jako pomoc (sukurs) Ks. Biskupowi Bukrabie w jego różnorodnej pracy diecezjalnej. Został nim Ks. Karol Niemira, Kanonik katedralny warszawski, proboszcz parafii Św. Augustyna w stolicy. Znałem go z kilkakrotnych spotkań zeszłorocznych w Warszawie i w Kodniu. Po sprawdzeniu tej wiadomości pośpieszyłem zawiadomić ks. rektora.
Wkrótce dotarły dalsze szczegóły. Konsekracja ma się odbyć w katedrze pińskiej w uroczystość Wniebowzięcia N. Maryi Panny. Trzeba się odpowiednio przygotować do tego wielkiego wydarzenia w dziejach Pińska…. Zakończyć remonty gmachu seminaryjnego. Sprowadzić kleryków do asysty. Dowiedzieć się o zaproszonych gościach, w celu przygotowania im miejsc wypoczynku i innych dodatków związanych z ich przybyciem – spotkaniem i pobytem. Niektóre sprawy wyjaśniły się całkowicie z przybyciem ks. Biskupa i ks. rektora. Ks. Biskup przypomniał swego kapelana i dał mi do załatwienia różne polecenia.
Muszę sprostać zajęciom w seminarium i w pałacu biskupim. Nie dosypiam. Spieszę w zajęciach. Spełniam wszystko z Bożą pomocą, co należało spełnić na przyjęcie Ks. Biskupa Nominata i gości.
Konsekracja. – Księża Biskupi w lśniących szatach, duchowieństwo, asysta w najlepszym porządku w poważnym modlitewnym nastroju wprowadzają nowego Wybrańca Bożego do ołtarza. Prezbiterium zapełnia duchowieństwo. Wśród nich achirej–biskup prawosławny Aleksander, miejscowy. Sam okazał chęć być obecnym na konsekracji. W głównej nawie kościoła wśród ludu, kilkunastu duchownych prawosławnych. Pełniłem funkcje diakona w asyście.
Uroczystość to bardzo podniosła o wielkim znaczeniu. Ks. Biskup przyjmuje na siebie ciężar odpowiedzialności autorytatywnego głoszenia nauki Bożej przestrzegania jej czystości… Ciężar to wielki. Przyjmuje go, gdyż wierzy, że Ten, który go powołał, da mu siłę i męstwo do sprostania temu zadaniu. Wyrazem tej wdzięczności, ufności i prośby do Boga jest śpiewany na zakończenie obrzędu hymn – Ciebie, Boże wychwalamy – vel Te, Deum Laudamus.
Po konsekracji Ks. Biskupa K. Niemiry w moim życiu na razie nic się nie zmieniło. Przedstawiłem księdzu rektorowi sprawy załatwione, jak dokumenty kandydatów do seminarium i inne do uzupełnienia, a sam oddałem się obowiązkom swego urzędu, częściowo duszpasterskim i osobistym potrzebom. Ponieważ był to jeszcze okres wakacji, nie zapomniałem o prawie codziennych spacerach do lasu. Zawsze się znalazł ktoś z socjuszów.
Ks. Biskup Sufragan został mianowany Wikariuszem Generalnym diecezji Pińskiej. Mówiono też o innych zmianach na stanowiskach duchownych, lecz na razie po cichu, niepewnie. Głośnymi się stały na parę dni przed 1-ym września, a były następujące: Ks. Biskup Sufragan, już Wikariusz Generalny został mianowany Rektorem Seminarium. Ks. rektor dotychczasowy – Jan Wasilewski, Kanonik Katedralny – przeniesiony do Drohiczyna na rektora (dyrektora) seminarium miejscowego. W przewidywaniu, że nowy rektor seminarium w Pińsku ze względu na godność i zajmowane dwa wysokie stanowiska w hierarchii i połączonymi z nimi obowiązkami, nie będzie w stanie udzielać się stale klerykom (alumnom) wicedyrektorem został mianowany nieco starszy profesor Ks. A. Petrani. On też miał pełnić urząd prefekta i obowiązki z nim związane. Dotychczasowy prefekt – ja, mianowany Notariuszem Kurii Diecezjalnej i nie przestając być kapelanem Ks. Biskupa Ordynariusza.
Przypuszczalne racje zmian na stanowiskach w seminarium. Diecezja pińska była najbiedniejsza w Polsce, nowa, miała wiele potrzeb związanych z budową świątyń, kształcenia młodzieży duchownej… Posunięcia służbowe można było tłumaczyć racją oszczędności. Ks. biskup sufragan łączył dwa stanowiska: wikariusza generalnego i rektora. Otrzymywał wynagrodzenie za jedno. Ks. Petrani – wicedyrektor (prefekt) i profesor – również jedno, ja – kapelan i Notariusz Kurii to samo. Czy na tym nie cierpiała sprawa? Czy to było dla jej dobra? Tak myśleli niektórzy krytycznie usposobieni. Zmianę tę mogłem najbardziej odczuć, bo w seminarium było bardzo dobrze. Byłem poważny, spokojnego charakteru wdrożony w Rzymie przez ścisłe, dokładne, konsekwentne zachowanie reguły seminaryjnej do posłuszeństwa, kiedy mi ks. biskup powiedział o zmianie urzędu, nie okazałem najmniejszego zdziwienia. Jedynie w duchu pomyślałem – tak trzeba. Z resztą nie była to wielka ofiara. Rozpoczynałem dopiero życie kapłańskie. Nie przewidywałem tego, co mi przyniesie dalsze życie i połączone z nim ofiary. 31 sierpnia zabrałem swoje rzeczy osobiste i z pozwoleniem Ks. Biskupa ulokowałem się znowu (czasowo) w pokoiku na poddaszu pałacu biskupiego (nad pokojem matki Ekscelencji).
1-go września 1933 roku objąłem nowy urząd Notariusza Kurii i Sądu Biskupiego. I w tym roku uczyłem religii w gimnazjum kupieckim, w porozumieniu z ks. kan. Fabianem Szczerbickim, prefektem gimnazjum państwowego. Młodzież szkolna obu gimnazjum zbierała się wspólnie na nabożeństwa niedzielne i inne w kościele św. Karola w Pińsku. Miało to znaczenie wychowawcze i przykładowe – kapłan modlił się wspólnie z młodzieżą i jednocześnie nauczał. Celebrans również zyskiwał wiele – z całkowitym bowiem spokojem, skupieniem i pobożnością mógł odprawiać Najświętszą Ofiarę.
Konferencja Unijna. Ks. Biskup Łoziński w swej gorliwości i trosce o zbawienie wszystkich ludzi, uważał za konieczne połączenie chrześcijan w jedno, pod kierownictwem następcy Świętego Piotra w Rzymie, Papieża. W tym celu zapoczątkował konferencje tzw. unijne z prelekcjami i dyskusją. Brali w nich udział duchowni obu obrządków – zachodniego i wschodniego, tzw. Unici od czasów Unii Brzeskiej w roku 1596. Konferencje te były bardzo pożyteczne. Trwały trzy dni. Kształciły uczestników. Rozszerzały ich horyzont wiedzy o chrześcijaństwie wschodnim. Zbliżały ich wzajemnie przez prostowanie ich zapatrywań na kwestie sprawy. Ugruntowywały jedność, a przez to pociągały innych – dyzunitów – do Kościoła Powszechnego.
Ks. Biskup Bukraba poszedł w ślady swego zgasłego przedwcześnie wielkiego poprzednika i w pierwszych tygodniach września poprosił odpowiednich prelegentów z odczytami i wszystkich, których ta sprawa interesuje i leży na sercu.
Ponieważ była to działalność na zewnątrz i wymagała pomocy, byłem ks. Biskupowi bardzo potrzebny. Już samo spotkanie i rozmieszczenie ponad 160 osób różnego stanu naukowego stopnia i godności kościelnej, wysłańcowi (przedstawicielowi) Ekscelencji Pińskiego sprawiało niemało troski i kłopotów i pochłaniało wiele czasu. Przy tym: punktualność, grzeczność, uprzejmość, pogodny, uśmiechnięty wyraz twarzy, nie zależnie od zdrowia, wypoczynku, swego lub też wymagań zmęczonych gości i do najróżniejszych potrzeb…. W między czasie przeniósłem się do innego mieszkania, odległego od Kurii o 500 m.
Poświęcenie kamienia węgielnego w Zaostrowieczu. Na trzeci dzień po konferencji unijnej udał się Ks. Biskup do Zaostrowiecza na zaproszenie delegacji parafialnej tej parafii. Była to właściwie filia. Nie miała stałego kapłana. Dojeżdżał ks. proboszcz z Płaskowicz sąsiednich wówczas Ks. Bolesław Małecki. O delegacji u Ks. Biskupa nic nie wiedział i zdziwił się mocno, kiedy usłyszał, że ks. Biskup do niego przybywa. Podziałało to na ambicję młodego kapłana. Nie omieszkał jednak uczynić wszystko, żeby ta miejscowa uroczystość się udała.
Droga daleka. Pociągiem: Pińsk – Łuniniec – Rejtanów. Mała stacja kolejowa. Nazwa jej wyprowadza się od bohatera Sejmu niemego czasów Rzeczypospolitej Polski, Rejtana, który na znak protestu przeciw szkodliwej dla Ojczyzny ustawie, rzucił się na ziemię w drzwiach gmachu obrad, obnażył pierś zagradzając wyjście zdrajcom, nawołując ich do powrotu, rewizji postanowień i odwołania zdradliwych uchwał. Kilka kilometrów od stacji znajduje się majątek Gruszówka, od niepamiętnych czasów własność rodowa Rejtanów.
Z dworca w Pińsku odjechał Ks. Biskup wczesnym rankiem. W Rejtanowie znalazł się koło godz. 3-ej po południu, gdzie spotkał go Ks. Walerian Olesiński, proboszcz z Niedźwiedzicy, były kapelan wojskowy, wesoły i dowcipny człowiek. Nie był to już koniec podróży. Zostawała jeszcze przestrzeń ponad 40 kilometrów do pokonania. Ks. Biskup ubawiony ciekawymi opowiadaniami swego Ks. Proboszcza odważnie siadł na duży wóz wiejski wymoszczony słomą i sianem, zaprzężony w dwa rosłe konie i ruszył w dalszą drogę. Piękny był wrzesień w tych zalesionych okolicach. Liście drzew mieniły się różnymi barwami, tworząc wspaniały kobierzec. Rozściełał się świeży, naturalny zapach żywej, wolnej od miejskich wyziewów roślinności. Do Płaskowicz dotarł Ks. Biskup wieczorem. Czuł się zmęczony, lecz w dobrym humorze. Tutaj kościół niedawno się spalił. Służba Boża odbywa się w plebani, w części w której mieszka Ks. Proboszcz. Po odmówieniu różańca wspólnie z garstką wiernych, Ks. Biskup udał się na spoczynek. Brewiarz dzienny odmówił wraz z księdzem kapelanem w podróży.
Nazajutrz Ks. Proboszcz odwiózł Ks. Biskupa do Zaostrowiecza (8 km.), gdzie Pasterz w skleconej naprędce kapliczce, odprawił Mszę Św., a następnie poświęcił kamień węgielny. Imponujący był widok rozmodlonych na placu wiernych, na co Ks. Biskup zwrócił szczególniejszą uwagę, jako na objaw roszczący nadzieję na szybkie wzniesienie świątyni. Co istotnie zostało dokonane jeszcze w 1933 roku.
W tej uroczystości również uczestniczył z Nieświeża książę Albrecht Radziwiłł, w którego dobrach znajduje się ta wieś z okolicą. Po skromnym obiedzie Ks. Biskup zdradził chęć odwiedzenia pogranicza polskiego i udał się do folwarku p. Wojnałłowiczów, a stamtąd do strażnicy K.O.Pu (Korpus Ochrony Pogranicza). Skąd były widoczne utracone przez Polskę ziemie na rzecz Rosji (1921 r.).
Pomimo niewygód podróży, która dobiegła końca dopiero następnego dnia pod wieczór, Biskup był zadowolony. Była to jednocześnie wycieczka krajoznawcza – poznanie okolic i ludzi, oraz doping, mocny bodziec do pracy wśród nich. Wróciłem do swych codzemiennych zajęć – kościół, kuria, szkoła, polecenia Ks. Biskupa. Stale miał coś do roboty.
Po 20-tym września Ks. Biskup odwiedził hrabiego Pusłowskiego w jego wiejskiej rezydencji (między Iwacewiczami i Berezą). Podczas przyjęcia pani hrabina była zachwycona, kiedy wyjaśniłem znaczeni imienia jej syna-jedynaka, w którym była rozmiłowana, mianowicie – Andrzej pochodzi z języka greckiego (Aner, andros, po polsku – mąż, mężny, mężczyzna. Nie dane mnie było „dosiedzieć” w Pińsku do końca miesiąca.
Proboszcz w Starojelni. 27 września Ks. Biskup otrzymuje wiadomość od dziekana w Nowogródku, że ze Starojelni wyjechał ks. proboszcz – bez opowiedzenia się, bez pozwolenia, bez podania przyczyny, bez adresu, mówiąc gwarą – uciekł. Zgodnie z przepisami Kościoła, kapłan, będąc zdrowym na umyśle, opuszczając swe stanowisko, popełnia wielkie przestępstwo. Dzięki Bogu wypadki tego rodzaju są rzadkie. Stało się jednak. Fakt to niezaprzeczalny. Pierwsze to przykre wydarzenie w pasterzowaniu Ks. Biskupa Bukraby. Przyczyniło mu ono wielkie zmartwienie. Dezerter z pola walki. – Nieprzyjemność, wstyd za kapłana, zgorszenie, osierocenie parafii, lecz i obowiązek zaradzenia, uspokojenia podnieconej opinii. Ks. Biskup doskonale rozumie te rzeczy. Szuka następcy. Decyduje tego samego wieczoru. Zwraca się do mnie i mówi: – Trzeba posłać kogoś do Starojelni natychmiast, pojedziesz ty. Będziesz tam niedługo, może dni kilka, może tydzień, dopóki nie znajdę innego. Ty jesteś potrzebny tutaj. Postaraj się tam załagodzić sprawę. Bądź taktowny… Potrafisz.
Cóż było robić? Dąsać się jak dziecko? Skłonił lekko głowę i powiedziałem, – dobrze. Postaram się. Tegoż wieczora złożyłem naprędce rzeczy osobiste i nazajutrz odjechałem.
Dzień odjazdu był dniem moich imienin i rocznicą drugą I-ej Mszy Św. Święcenia kapłańskie otrzymałem 27.IX.1931. Pamiętałem o tym. Nie miałem jednak czasu się zastanawiać. Rozkaz Pasterza naglił. Sprawy prywatne muszą ustąpić sprawom Bożym… Pierwszy raz udawałem się w te strony. Znałem tylko adres. Zeszedłem z pociągu w Nowojelni. Skąd do Starojelni 10 km polnej drogi. Nikt Ks. Proboszcza nie czeka. Nikt go nie spotyka. Żadnego wozu, ni konia. Muszę liczyć na własną pomysłowość. Zostawiam więc rzeczy w przechowalni na stacji. Biorę rower, który przywiózłem ze sobą i zdążam do celu… Droga ciężka, nierówna, piasek, kamienie… przybywam wreszcie na miejsce. Na niewielkim placyku przed kościółkiem schodzę z roweru i idzę w kierunku świątyni. Na widok księdza (byłem w sutannie, bez sutanny księża nie wychodzili z domu), wyszedł z małego domku człowiek małego wzrostu. Ukłonił się nisko, pocałował mnie w rękę i pozdrowił imieniem Chrystusa. Odpowiedziałem na pozdrowienie i wiedziony intuicją, zapytałem czy nie pan organista? Był nim rzeczywiście i nazywał się Farbotko. Otworzył mnie bramkę na cmentarz kościelny (ogrodzenie było z kamienia polnego) i wprowadził do wnętrza kościoła. Wyglądał bardzo smutno – ubogi, drewniany, pozbawiony Najświętszego Sakramentu. Uklękliśmy przed obrazem Matki Bożej i zmówiliśmy litanię, polecając się dalszej opiece tej możnej Orędowniczki u Boga. Po drugiej stronie kościoła przywitała mnie schorowana staruszka Kazimiera Krzywicka za zwinną suczką. W plebani poza szafką podobną do nocnej z paru książkami metrykalnymi i jednym stołem z nieheblowanych desek, opartym na dwóch krzyżakach, nic innego z mebli nie było.
Ponieważ wieczór się zbliżał, a miałem potrzebę i obowiązek donieść księdzu dziekanowi o swoim przyjeździe i przedstawić mu swój dokument, pożegnawszy się krótko, siadłem na rower i ruszyłem do Nowogródka, odległego o 22 km, dokąd przybyłem późnym wieczorem. Oprócz ks. dziekana Michała Daleckiego i wikariusza ks. Reginalda Knauera, zastałem innych dwóch, sąsiadów, którzy przybyli na jutrzejszy odpust doroczny Św. Michała. Dobrze więc uczyniłem, chociaż o tym nie myślałem, trafiłem na czas największej pracy w parafii, na odpust, na który się zbierało tysiące ludzi z całej okolicy bliższej i dalszej.
Po powrocie z odpustu pod wieczór dnia następnego zastałem na plebani żonę dzierżawcy folwarku Sworotwa (8 km.) p. Grudzińską, która na wieść, że się zjawił w Starojelni ksiądz bez koniecznych rzeczy do normalnego życia, przywiozła pościel na łóżko, dopóki swojej nie sprowadzi. Przyjąłem z wdzięcznością ten akt uprzejmości, pochodzący ze szlachetnego serca parafianki i natychmiast po jej odjeździe zabrałem się do zrobienia czegoś w rodzaju łóżka. Stolarzem nigdy nie byłem. Konieczność jednak nasuwa okazję człowiekowi do wynalazczości i zaradzenia sobie. Szukałem więc … I znalazłem w stodole kloc (kawałek okrągłego) drzewa. Przepiłowałem go na równe cztery pieńki. Połączyłem je w poprzek i wzdłuż deskami i powstało właśnie coś „w rodzaju łóżka”. Czysta pościel wpłynęła na smaczny sen pierwszy nowego ks. proboszcza w Starojelni.
Fragment wspomnień ks. Wacława Piątkowskiego