W polskiej tradycji święta religijne są nierozerwalnie związane z tradycjami patriotycznymi. W najtrudniejszych latach były okazją do demonstrowania uczuć narodowych oraz prowadzenia długich rodzinnych rozmów o Polsce – jej historii i przyszłości.
U progu epoki zaborów w 1792 r. Franciszek Karpiński opublikował „Pieśń o Narodzeniu Pańskim”. Pełne nadziei słowa stały się nie tylko jedną z najpopularniejszych polskich kolęd, lecz również pieśnią patriotyczną wykonywaną podczas świąt Bożego Narodzenia przypadających na najtrudniejsze lata niewoli.
Sto lat później innym z symboli polskich doświadczeń czasów zaborów stał się obraz Jacka Malczewskiego „Wigilia na Syberii”. Namalowany w 1892 r., niemal w trzydziestą rocznicę wybuchu Powstania Styczniowego, upamiętniał biografie przedstawicieli jednego z najbardziej doświadczonych przez zaborców pokolenia Polaków z Królestwa Polskiego. Przypominał też, że na Syberię wciąż zsyłano setki polskich patriotów. Dla jednego z nich, pośrednio zamieszanego w spisek na życie cara studenta medycyny Józefa Piłsudskiego wigilia roku 1892 r. była pierwszą w kraju po powrocie z Syberii. Do pamiętnego obrazu krakowskiego malarza odnosili się w kolejnych dziesięcioleciach najwybitniejsi polscy twórcy. W wyjątkowym dla polskiej historii roku 1980 do dzieła Malczewskiego nawiązywał Jacek Kaczmarski:
„Zasyczał w zimnej ciszy samowar
Ukrop nalewam w szklanki
Przy wigilijnym stole bez słowa
Świętują polscy zesłańcy”
Do sceny z Syberii nawiązał także Andrzej Wajda w filmie „Katyń”, gdy pokazał ostatnią wigilię polskich oficerów w jednym z sowieckich obozów jenieckich. Scenę tę kończy odśpiewanie „Pieśni o Narodzeniu Pańskim”. W tym samym czasie w domu Generała w oddalonym o setki kilometrów okupowanym przez Niemców Krakowie trwają przygotowania do Wigilii.
W polskich wspomnieniach z „długiego wieku XIX” zapisały się też szczęśliwe wigilie, które w szlacheckich dworach urastały do rangi manifestacyjnego odcięcia się od wymierzonych w tradycję narodową rządów zaborców. 24 grudnia 1918 r. szczęście z odzyskania niepodległości mieszało się z niepewnością jutra. Lwów wciąż był oblegany przez siły ukraińskie, w Wielkopolsce trwały wyczekiwanie na bieg wypadków i przygotowania do ewentualnej walki o przyłączenie tej dzielnicy do odrodzonej Polski. W dworach na Kresach z niepokojem myślano o zagrożeniu ze strony bolszewików rozpoczynających marsz na zachód. Wszystkie te miejsca łączyły powojenna bieda oraz żal ich mieszkańców za bliskimi utraconymi na frontach I wojny światowej.
Między Kresami a Syberią
„25 grudnia 1865 r. Lepel [koło Witebska – przyp. red.]
List Twój drogi bracie odebrałyśmy zaledwie w dzień kutii i czytałyśmy w najuroczystszej chwili w Wigilię przy łamaniu opłatka. […] Część opłatka posyłamy jako dowód szczerej naszej przyjaźni i współczucia na los smutny” – pisała siostra jednego z zesłańców postyczniowych. Listy stały się jedyną nicią łączącą rodziny w kraju z krewnymi rozsianymi po całej Syberii. Oddalenie od domu było dla ówczesnych tym boleśniejsze, że ówczesne rozumienie ojczyzny wydaje się bardziej niż dziś związane z lokalnością, często dosłownie najbliższą okolicą. Niechęć do opuszczania granic swoich ziem nie wywoływała wówczas zdziwienia lub kpin. „W tem jego zasiedzeniu na ojczystej ziemi, w tem zżyciu się z rodzinną okolicą, jej ludźmi i przyrodą był niezmiernie sympatyczny rys jakiejś rodzinnej swojskości” – pisano w nekrologu zmarłego w 1911 r. hrabiego Wilhelma Broel-Platera z powiatu trockiego na Litwie.
Nie oznacza to, że odcinano się od powiązań wykraczających poza lokalność. „Czem głęboko ukryte, granitowe fundamenty dla budowy, tem jest u nas to poczucie tutejszości dla patriotyzmu” – podkreślała Konstancja Skurmuntt w 1907 r. Ostojami uczuć patriotycznych byli również weterani powstań narodowych, których w początkach XX wieku i dwudziestoleciu międzywojennym w polskich dworach wciąż było bardzo wielu. Biografie niektórych z nich były także świadectwem późniejszego „Wuj Antoni zachował się w mojej pamięci w swym ostatnim wizerunku – staruszka w mundurze i w rogatywce weterana 63 roku, które zastąpiły bobrowe korzenie i czapki fokowe jewo priewoshoditielstwa [honorowy tytuł carskich urzędników – przyp. red.]. A więc przy schyłku życia wrócił do swojej młodości ten młody i stary powstaniec” – pisał o seniorze swojej rodziny literaturoznawca Wacław Lednicki.
O stosunku do swoich najbliższych stron decydowała też polityka. Reżimów państw zaborczych nie należy porównywać z XX-wiecznymi totalitaryzmami, które ingerowały w prywatne życie swoich „obywateli”. Nawet na najdalszych Kresach dwór szlachecki stanowił przestrzeń kultywowania dawnych wzorów. Dom po 1864 r. stawał się ostatnią twierdzą polskości w zaborze rosyjskim. Paradoksalnie inne ostoje polskości funkcjonowały tysiące kilometrów na wschód. „Wieczorem poszedłem do Roszkowskich na wilię po staropolsku przygotowaną, na którą część znaczna kolegów i ziomków tam się zebrała. Łamanie się opłatkiem, a przy tym wzajemne każdemu i od każdego życzenia żywiej dały uczuć wygnanie i rozdział z najdroższymi istotami, smutniejsze niż zwykle myśli nasuwając na czoła. Toż samo dzieje się przy każdym obchodzie obrzędów naszego wyznania i zwyczajów ojczystych” – pisał w latach sześćdziesiątych XIX wieku jeden z polskich zesłańców w okolicach Irkucka.
Wigilia i święta Bożego Narodzenia były okazją do podkreślenia „odwiecznych” hierarchii rodzinnych i społecznych oraz zachowania porządku dnia, „by nie uchybić wieloletniej tradycji”. Poranek 24 grudnia rozpoczynało zwyczajowe polowanie. Przybywali na nie goście z okolicy lub rodzina z nieco odleglejszych stron. Zima była porą roku, gdy ówcześni jeszcze bardziej zamykali się w granicach małych ojczyzn. Niebagatelne znaczenie miała także ówczesna technika, która jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym poważnie ograniczała możliwość dalszych podróży. Wigilia była więc z tego punktu widzenia też dniem wyjątkowym dla stosunków rodzinnych.
Postna poranna przekąska podczas polowania często była jedynym posiłkiem poprzedzającym „kutię”. „Wie każdy kto polował w lesie jak wieloraka i natężona radość bucha do myśliwego od tych dymów jałowcowych, od obiecującego pobrzęku naczyń, od wypoczynku po trudach i wzruszeniach. Głód budzi się nagły, namiętny; oczy śmieją się do wódki, do smakowitej zawartości puzder i rondli, do rozmowy o przebiegu myśliwskiego poranka” – wspominał powieściopisarz Józef Weyssenhoff. Jak wspominał Melchior Wańkowicz, wigilijne polowania były również swoistą „inicjacją” dla najmłodszych członków rodzin. Jej swoistym potwierdzeniem były prawdziwe strzelby znajdowane wieczorem pod choinką.
Powrót do majątku odbywał się także w określonym hierarchicznym porządku. O zmroku do dworu zajeżdżali członkowie rodziny, a za nimi służba, wioząc na saniach upolowaną zwierzynę. Wigilię rozpoczynano od odwrócenia wydawałoby się tej oczywistej hierarchii. Najpierw dzielono się opłatkiem ze służbą, której członkowie w przeciwieństwie do dzisiejszej „pomocy domowej” byli częścią gospodarstwa domowego. „Ojciec brał talerz na którym leżały opłatki i wszyscy szli do kuchni. Na wielkim stole były porozstawiane miski, a na nich piętrzyły się jabłka, orzechy i pierniki. Musiała być porcja dla każdego i z dworskiej kuchni, i z czeladnej. Wszyscy się cisnęli, żeby się przełamać opłatkiem. Potem dostawali ogromny kielich wódki, a ojciec do nich przepijał. Przychodzili też włodarze, stelmach, ogrodnik, ale ci tylko opłatkiem się łamali i życzenia składali” – wspominała dzieciństwo we dworze w Russowie koło Kalisza.
W wielu innych dworach wigilia dla służby odbywała się dopiero po zakończeniu rodzinnej kolacji. Zawsze jednak kluczowym elementem tego wieczoru były życzenia składane w kolejności zgodnej z pozycją zajmowaną w rodzie. „Babka wchodziła z opłatkiem, dzieląc się ze wszystkimi, przy czym każdemu mówiła indywidualne życzenia. Nie zawsze były te życzenia słodkie. Czasem babka pochylała się do ucha: Patrzaj – zaczynał się cichy szept, po czym nic już nie było słychać, tylko palec wskazujący babki surowo groził. Zaczerwieniony delikwent ułamywał opłatek, całował w rękę i skwapliwie ustępował miejsca następnemu” – pisał Melchior Wańkowicz. Hierarchii przestrzegano także przy zasiadaniu przy stole. Wbrew przyjętym dziś wyobrażeniom miejsce u szczytu stołu zajmowała najstarsza kobieta w rodzinie. Częstym honorowym gościem wigilii był miejscowy proboszcz, który niezależnie od pochodzenia społecznego był traktowany na równi z przedstawicielami szlachty.
Zwieńczeniem towarzyskiego, religijnego i rodzinnego wymiaru wigilii była pasterka. Właściciele dworów często ścigali się do świątyni, ponieważ wierzono, że jak najszybsze przekroczenie progu kościoła było dobrą wróżbą na nowy rok. „Taka nocna sanna była niezapomnianym przeżyciem. W kościele czuć było wyraźnie zastygły w mroźnym grudniowym powietrzu zapach kadzidła i wódki, którą ochoczo rozgrzewali się zmarznięci parafianie. Po pasterce wszyscy wymieniali jeszcze długo życzenia świąteczne” – pisał jeden z mieszkańców Kresów. W najbardziej odosobnionych dworach na Kresach pasterki odprawiano w kaplicach znajdujących się w dworze lub majątku.
Mimo wielkiego dramatyzmu takich wydarzeń jak powstania narodowe w 1830 i 1863 r. oraz represji, których następowały po ich stłumieniu, były to stosunkowo krótkie epizody, które przerywały monotonię życia ówczesnego ziemiaństwa. „Wszystko zdawało się wyraźne, proste od wieków takie same, jakby płynące z samej natury stworzenia, bez żadnych ostrych konfliktów, zagadnień tragicznych, bez walki i nienawiści” – wspominał Michał Römer. Z perspektywy dramatów I wojny światowej Zofia Kossak-Szczucka w „Pożodze. Wspomnieniach z Wołynia 1917–1919” o służących z majątku w Nowosielicy pisała: „Życie im zeszło w błogim przeświadczeniu, że na świecie panuje Harmonia wraz z Ładem i że wszystko jest dobrze tak właśnie, jak jest […] lata nastąpią po latach przynosząc ze sobą nie zmiany, ale przemiany, konieczne, naturalne, w istocie swojej nic nie zmieniające”.
„Jesteśmy razem”
Maria Dąbrowska stworzyła jeden z najbardziej przejmujących obrazów upadku dawnego świata. Zburzenie bliskiego jej Kalisza w czasie I wojny było dla wybitnej pisarki „końcem czasu oswojonego”. Sześć lat później na „płonącym wschodzie” autor czterotomowego „Mementa kresowego” Antoni Urbański podsumowywał zniszczenia, które dotknęły dwory na Kresach: „Przy każdym domu piszę rozgromiony, rozgrabiony, spalony, zostały pogorzele, zostało puste uroczysko. W czterech moich książkach to kilkaset razy, możnaby napisać kilka tysięcy razy. Dwór rozgromiony – to znaczy, że bolszewicka zaraza pastwiła się nad biednym drogim dworem”.
Do legendy I wojny światowej przeszły świąteczne rozejmy zawierane w Wigilię Bożego Narodzenia 1914 r. na froncie zachodnim. Znacznie mniej udokumentowane i rzadziej pamiętane są podobne wydarzenia na froncie wschodnim. „Porwani zapałem i tęsknotą zaczęliśmy śpiewać kolędy – Wśród nocnej ciszy, Bóg się rodzi, W żłobie leży i wiele innych. Śpiewaliśmy pełni uniesienia i żalu do nieba, że nie ma sposobu na to, aby zapobiec wojnie, że nie pokarze tak solidnie tych Moskali, którzy chcą cały świat zagarnąć dla siebie. Kiedy tak śpiewamy, uszy nasze łowią echo pieśni z tamtej strony. I o dziwo. Dochodzą nas echa tej samej kolędy Wśród nocnej ciszy. A więc to nie Moskale, ale Polacy. Tym odkryciem ucieszyliśmy się bardzo. Wyszliśmy na przedpole i zaczęliśmy wołać: Panowie Polacy – nie strzelajcie, obchodzimy święta. Z tamtej strony powtórzyło się to samo życzenie. I tak nieoficjalnie zawarliśmy rozejm. Nasze patrole i tamte zbliżyły się do siebie. Częstowały winem, papierosami, chlebem, czekoladą. […] Ale zaraz po świętach Moskale zmienili dotychczasowe wojska, przysłali jakichś Czerkizów i Kirkizów” – wspominał wigilię 1915 r. Józef Kapuściński, żołnierz 77 C.K. Pułku Piechoty z Sambora.
I wojna światowa była również kolejnym epizodem polskich wędrówek. 24 grudnia 1918 r. przyszły znakomity pisarz Ferdynand Goetel próbował opuścić opanowany przez bolszewików Aszchabad. W przejmującym zimnie pasażerowie pociągu ewakuacyjnego próbowali świętować. „Wieczorem urządzamy wilję – gruntowną i uroczystą. Jeden z zająców [uciekinierów – przyp. red.], były dyrektor fabryki samogonki zaopatrzył wagon w spirytualia […] Jest nawet ryba suszona z aralskiego morza, którą pono paliły pod lokomotywami pociągów oddziały czerwonej armii […] wtedy gdy ludność Turkiestanu marła dosłownie z głodu. Wilja ma charakter burzliwy i podniecony; perspektywa powrotu do kraju otwiera kryjówki wspomnień”.
„Po raz pierwszy obchodzimy święto Wigilii w wolnej Polsce. Po raz pierwszy przełamujemy opłatek ze wszystkimi rodakami. Granice, które nas dzieliły dotychczas, już znikały lub znikają. Jesteśmy razem. […] Przejęci wzajemną miłością i wzajemną chęcią wybaczenia sobie win, popełnionych w przeszłości i popełnianych przez klątwę niewoli […] nie wahajmy się dzisiaj, w uroczystym dniu Wigilii, wyciągnąć ku sobie ręce ku pojednaniu i zgodzie” – pisał „Kurier Warszawski” z 24 grudnia 1918 r.
W zupełnie innym tonie pisano we Lwowie. „Szczęk oręża i huk strzałów mącą nam nastrój świąteczny, choć wojna, ta wielka wojna powszechna już się skończyła” – pisał „Kurier Lwowski”, nawołując do wytrwania.
Odzyskanie niepodległości przyniosło też liczne zmiany w tekstach tradycyjnych kolęd. Śpiewano m.in. „Kolędy o Legionistach” i „Kolędę żołnierską”. Anonimowy autor napisał również:
„Dzięki, dzięki Ci o Boże
Za Ojczyznę uwolnioną.
Któż Ci hołdy złożyć może
Za tę łaskę wyświadczoną”.
W kolejnych latach „kolędy” stawały się komentarzem do aktualnej sytuacji politycznej lub problemów gospodarczych:
„Dziś w wolnej Polsce słychać wołanie:
Wróćcie pieniądze, w bankach składane,
Czem prędzej się pośpieszajcie
Ludziom pieniądze oddajcie
Zaoszczędzone”.
W okresach złej koniunktury oraz tuż po odzyskaniu niepodległości prasa wzywała do oszczędności w przygotowywaniu Bożego Narodzenia. „Nie ma wiele sensu przygotowanie dla tradycji tych potraw, które odchodzą od stołu” – podkreślano w jednym z artykułów. W latach wielkiego kryzysu jeden z poradników domowych pisał: „W dzisiejszych ścieśnionych jadłospisach nie pomieścimy wszystkiego, jeżeli jednak mak podamy w leguminie, a kapustę w zupie czy w paszteciku, nie będzie to złamanie tradycji” – pisano. Konsekwentnie i zgodnie ze wskazówkami rządu wzywano do unikania nabywania jakichkolwiek produktów zagranicznych.
Pod koniec lat trzydziestych Polska podnosiła się z zapaści gospodarczej. Prasa była pełna reklam nowoczesnego sprzętu elektrycznego – odkurzaczy, odbiorników radiowych, lampek choinkowych. Doskonałym prezentem dla młodych miała być również książeczka oszczędnościowa. Atmosferę względnej stabilizacji zakłócały wieści o pogarszającej się sytuacji międzynarodowej. W ostatnią wigilię II Rzeczypospolitej „Kurier Warszawski” pisał wiele o pokoju: „W atmosferze niepokoju i trwogi staje dziś cały świat chrześcijański przed stajenką betlejemską. […] Tak chętnie z upragnieniem chronimy się w zaciszu betlejemskiej stajenki, żeby choć na chwilę zapomnieć o ziemskich niepokojach i zakosztować Boskiego pokoju”.
Cytaty ze wspomnień m.in. z:
Maria Dąbrowska, „Opowiadania”
Maja Łozińska, „W ziemiańskim dworze. Codzienność, obyczaje, święta zabawy”
Jan Trynkowski, „Polski Sybir. Zesłańcy i ich życie, narodziny mitu”
Mirosław Ustrzycki, „Ziemianie polscy na Kresach 1864–1914. Świat wartości i postaw”
Melchior Wańkowicz, „Szczenięce lata”
„Syberyjska korespondencja zesłańców postyczniowych (1864–1866)”
Michał Szukała (PAP)